Przez najbliższe lata co roku będzie mu brakować na wypłatę emerytur ponad 50-60 mld zł. W 2025 r. nawet 80 mld zł, a za ponad 40 lat już 120 mld zł. A Jacek Rostowski przekonuje, że Zakład wychodzi na prostą.
– Potrzebny jest solidaryzm społeczny. Dłużej z tymi wydatkami na emerytury nie wytrzymamy. Trzeba zrobić prawdziwy przegląd systemu i łatać dziury, przez które dziś uciekają pieniądze – mówi Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
ZUS przygotował właśnie najnowszą prognozę dla funduszu, z którego wypłacane są świadczenia dla ponad 5 mln emerytów. To, że wpłacane przez Polaków składki nie pokryją tych wydatków, było do przewidzenia. Mało kto się jednak spodziewał, że deficyt będzie aż taki. Zwłaszcza że minister finansów ostatnio powtarza, że ZUS wychodzi na prostą i za kilkadziesiąt lat system będzie się bilansował. Prognoza pokazuje, że nie będzie.
Cały czas pod kreską
Zakład na podstawie prognoz Eurostatu o demografii i prognoz resortu finansów o stopie bezrobocia, inflacji, wzroście płac, PKB przygotował trzy warianty rozwoju sytuacji.
W najbardziej optymistycznym na wypłaty w 2060 roku zabraknie 43 mld zł. W drugim deficyt sięgnie 124 mld zł, w najczarniejszej zaś prognozie będzie brakować aż 166 mld zł! To wszystko kwoty nominalne. Po uwzględnieniu inflacji (czyli na dzisiejsze pieniądze) ZUS-owi za 47 lat będzie brakować od 15 (wariant optymistyczny) do 60 mld zł (pesymistyczny).
Najtrudniejsze lata to 2025-30. Wtedy biorąc pod uwagę inflację, dziura emerytalna przekroczy w wariancie pośrednim 50-60 mld zł, a w pesymistycznym nawet 70 mld zł.
Niedobory ZUS (a konkretniej Fundusz Emerytalny) będzie musiał łatać z dotacji budżetu państwa. Tylko w ubiegłym roku z podatków wszystkich pracujących Polaków Zakład dostał na ten cel 39 mld zł.
W 2012 r. Polacy wpłacili do ZUS 72 mld zł składek emerytalnych. Tymczasem w postaci emerytur Zakład wypłacił 111 mld zł. Coś optymistycznego? Wydatki na emerytury w każdym wariancie maleją w stosunku do PKB.
Skąd niedobory w kasie?
Przede wszystkim przez demografię. W tym roku więcej Polaków umrze, niż się narodzi. ZUS ma tego świadomość, dlatego w prognozie alarmuje: „Wyniki prognozy demograficznej należy w tym kontekście uznać za co najmniej niepokojące”.
Zgodnie z danymi Eurostatu liczba Polaków spadnie z 38,4 mln dzisiaj do blisko 32,4 mln w 2060 r. Równocześnie będziemy z roku na rok coraz starsi. W 2060 r. osób w wieku produkcyjnym będzie aż o 7 mln mniej niż dziś (17 mln). Będzie za to 3,4 mln więcej osób starszych, w wieku poprodukcyjnym (10,5 mln). Dziś emeryci stanowią 18,4 proc. mieszkańców Polski, w 2035 r. będzie ich już 22,4 proc., a w 2060 – 32,3 proc.
Te dane uwzględniają już podwyższenie wieku emerytalnego rozpoczęte w tym roku (docelowo mamy pracować do 67 lat). Gdyby wiek emerytalny pozostał bez zmian, struktura wiekowa Polaków byłaby jeszcze bardziej niekorzystna dla gospodarki.
– Na trudną sytuację ZUS wpływają też przywileje górników. Są oni całkowicie poza systemem. Nie mają emerytury tylko ze składek, ale z hojnych dotacji budżetu – mówi Bohdan Wyżnikiewicz z IBnGR.
Co roku państwo dopłaca do emerytur górniczych 6 mld zł.
Jeremi Mordasewicz z konfederacji Lewiatan, członek rady nadzorczej ZUS, tłumaczy z kolei, że ZUS do ruiny doprowadza przede wszystkim hojny, niespotykany w innych krajach system waloryzacji naszych składek.
Zmienić waloryzację emerytur
Reforma emerytalna zakładała, że nasze konto emerytalne w ZUS będzie waloryzowane o tzw. tempo wzrostu przypisu składek emerytalnych ZUS. To wskaźnik, który zależy od liczby pracujących i wysokości ich wynagrodzeń. Wybór takiego sposobu waloryzacji sprawiał, że stan naszego konta w ZUS automatycznie dopasowywał się do sytuacji na rynku pracy, a tym samym do pogarszającej się demografii. Oznaczało to, że na starość z ZUS dostaniemy nie tyle, ile sami odłożymy, ale tyle, ile wpłacać do niego będą nasze pracujące dzieci.
Jednak w 2004 r., za rządów SLD, politycy zabawili się w dobrych wujków i postanowili poprawić waloryzację na większą (nie może być mniejsza niż inflacja). – A to oznacza olbrzymie wydatki w przyszłości Zakładu. Nie ma rady. Teraz tę zasadę trzeba zmienić. Państwo tego nie wytrzyma – dodaje Mordasewicz.
Dopłaty państwa do emerytur w sumie będą jeszcze większe. Bo prognoza ZUS nie uwzględnia deficytu innych systemów – KRUS, do którego państwo dopłaca 16 mld zł (dla 1,3 mln emerytów i rencistów), i mundurówki (ponad 13 mld zł idzie na wypłaty świadczeń dla 380 tys. osób). Do tego trzeba jeszcze doliczyć miliardowe wydatki na renty, które wbrew reformie z 1999 r. wciąż nie są zmienione.
Co dadzą pieniądze z OFE?
Poprzednia długoterminowa prognoza wydatków na emerytury do 2060 r. była robiona trzy lata temu. Od tego czasu przepisy się jednak zmieniły. Przede wszystkim podwyższono wiek emerytalny, ale też w 2011 r. rząd obniżył składkę do otwartych funduszy emerytalnych z 7,3 proc. do 2,3 proc. Zakład w prognozie te zmiany uwzględnił.
– Przez kilka lat obniżenie składki do OFE będzie oznaczało poprawę sytuacji funduszu emerytalnego. Składki do niego bowiem wzrosły. Oznacza to spadek deficytu funduszu i wzrost wpływów do ZUS rzędu 15 mld zł rocznie – mówi Łukasz Wacławik, specjalista od ubezpieczeń społecznych z krakowskiej AGH.
Wacławik dodaje jednak, że długofalowo to żadne rozwiązanie. W przyszłości taka zmiana ZUS zaszkodzi, bo będzie musiał z tego powodu wypłacać Polkom większe emerytury.
A rząd planuje już kolejny skok na kasę OFE. W grze zostały trzy warianty zmian, z których jedne bardziej inne mniej przenoszą część lub całość naszych oszczędności z prywatnych funduszy do państwowego ZUS. – Likwidacja czy nacjonalizacja OFE nie rozwiąże naszych problemów. Musimy mieć pełną świadomość, że za 20 lat będziemy mieli korzyści z OFE. Likwidując system dziś, tworzymy około 2030 r. dziurę, którą trudno będzie załatać – dodaje Wacłwik.
Po co więc rząd forsuje takie rozwiązania? Zdaniem Wacławika w 2015 r. mamy wybory. I rząd za wszelką cenę chce zapewnić sobie pozornie lepszą sytuację budżetu i deficyt poniżej progów ostrożnościowych.
Twórcy reformy emerytalnej przewidywali problem z brakiem pieniędzy na emerytury. Dlatego powołano Fundusz Rezerwy Demograficznej, który miał gromadzić pieniądze na trudne czasy. Tę skarbonkę mieliśmy rozbić dopiero po 2020 r. Ale rząd, tłumacząc się trudną sytuacją finansową, co roku fundusz podskubuje. Dwa lata temu zabrał 7,5 mld zł, w tym roku zabierze jeszcze 2,5 mld zł. W funduszu jest dziś niecałe 20 mld zł.
Innym pomysłem na finansowanie emerytur miały być dochody z gazu łupkowego. Ale na razie ich nie ma i nie wiadomo, czy i kiedy będą oraz w jakiej wysokości.
Źródło: http://wyborcza.biz/Emerytura/1,124711,14257047,Szokujace_pustki_w_kasie_ZUS__Przyczyny__Demografia_.html#BoxSlotIIMT#ixzz2Yj1JWquk